Menu
1 / 0
Aktualności /

Grzegorz Lipiński: chociaż czas jest dla nas najważniejszy to jest rzeczą względną

Grzegorz Lipiński: chociaż czas jest dla nas najważniejszy to jest rzeczą względną

Pomiar czasu to nieodłączny element zawodów lekkoatletycznych. W Polsce prym w tej dziedzinie wiedzie firma założona 30 lat temu przez słupszczanina Grzegorza Lipińskiego. – Gdy zaczynałem bawić się w pomiar czasu pod koniec lat 80. nie przypuszczałem, że będę swoistym prekursorem pewnych rozwiązań w Polsce, ale i że moja firma będzie obsługiwać wydarzenia sportowe na całym świecie – mówi nam w przekrojowej rozmowie.

W lekkiej atletyce ważne są tysięczne części sekundy. Doskonale przekonała się o tym podczas sierpniowych mistrzostw świata w Budapeszcie Ewa Swoboda. Za pomiar czasu, ale też kompleksową obsługę wydarzeń lekkoatletycznych, odpowiada na świecie wiele firm. Jedną z nich jest polski Domtel-Sport. Firma, która została założona przez byłego lekkoatletę, przez lata międzynarodowego sędziego fotofiniszu, pasjonata Królowej Sportu. Z Grzegorzem Lipiński, bo o nim mowa, rozmawiamy o początkach jego działalności, trudnościach oraz satysfakcji jaką daje mu praca przy pomiarze czasu.

Dzisiaj nikt nie wyobraża sobie zawodów najwyższej rangi w Polsce bez obecności charakterystycznego niebieskiego logo firmy Domtel-Sport. Natomiast mało kto wie jak to wszystko się zaczęło, jak zaczęła się Twoja przygoda z pomiarem czasu.

Jak to się zaczęło? Pod koniec lat 80., bardzo dawno temu, jako sędzia lekkoatletyczny zacząłem obsługiwać takie pierwsze urządzenia elektroniczne z fotokomórkami. To było w Słupsku, w 1988 albo 1989 roku. Wtedy zobaczyłem, że to jest coś fajnego. Zacząłem obsługiwać ten system na wszystkich lokalnych zawodach. Później, kilka lat później, około 1992-1993 gdy uczyłem się na gdańskim AWF-ie zakupiłem dość dobrze znane dziś urządzenie, czyli Slandi. To była jego pierwsza wersja i obsługiwałem zawody w dzisiejszym województwie pomorskim. Już wtedy sam zacząłem się dorabiać kolejnych sprzętów. Później założyłem firmę, która musiała zajmować się nie tylko sprawami sportowymi.

No właśnie, nazwa Domtel – dla osoby spoza środowiska lekkoatletycznego – może średnio kojarzyć się ze sportem. 

Ona związana jest z tym, że zajmowałem się głównie telekomunikacją. Musiałem z czegoś żyć. Zajmowałem się dużymi rozwiązaniami w firmach np. centralami. Natomiast cały czas w weekendy próbowałem robić to co kochałem, czyli zajmować się lekkoatletyką. Z jednej strony musiałem z czegoś żyć, z drugiej nie rezygnowałem z zaangażowania w lekkoatletykę.

Swoją drogą to skąd u Ciebie taka pasja do lekkoatletyki?

Trenowałem lekką od 1984 do 1990 roku, sędziowałem zawody.

Wróćmy do połowy lat 90. Kiedy pojawiliście się na mistrzostwach Polski?

W 1994 roku zacząłem pracować na mniejszych zawodach lokalnych, ale pojawiały się też już pierwsze imprezy masowe takie jak maratony. Pierwsze mistrzostwa Polski, które obsługiwałem odbyły się tutaj gdzie rozmawiamy, czyli w Spale. To był 1997, albo 1998 roku.

To już 25 lat! Ale jak to się stało, że Grzegorz Lipiński i jego firma w ogóle pojawili się jako specjaliści od pomiaru czasu na mistrzostwach Polski?

W latach 90. działałem też jako sędzia i pamiętam, że na którymś ze szkoleń na licencję był obecny Janusz Rozum. On był tak naprawdę ojcem chrzestnym tego biznesu. Przyjechał wtedy ze Stanów Zjednoczonych, po jednej z edycji olimpiad specjalnych, i przywiózł dosową wersję oprogramowania. Pokazał nam je, a później długo z nim dyskutowałem wieczorową porą o tym systemie. Moja ówczesna sytuacja pozwalała mi na działania, więc skontaktowałem się z Lynxem. Wtedy oni byli na początku swojej drogi, historii. Zacząłem z nimi rozmawiać na temat zakupu, ale oni nie mieli nawet rozwiniętej sieci sprzedaży.

Brzmi bardzo pioniersko.

Bo to były takie pionierskie czasy. Wtedy dla Lynxa głównym partnerem była amerykańska federacja lekkoatletyczna. Oni tam to wszystko robili. Szukali oczywiście partnerów w Europie.

Tworzyli zaczątki takiej siatki współpracowników?

Można tak to nazwać. Dziś to wszystko jest już usystematyzowane, ale wtedy było inaczej. Dla nich ważnym współpracownikiem na naszym kontynencie był wtedy Matsport, który obsługiwał Tour de France. Amerykanie tego nie mówią wprost, ale wychodzi na to, że byliśmy w czołówce tych kooperantów w Europie. Myślę, że Domtel był ich takim drugim ważnym partnerem w naszej części świata. Tak naprawdę wtedy to wszystko zaczęło dziać się szybciej. Lynx zaczął mnie zapraszać na różne wydarzenia. Jeździłem z nimi na puchary świata w łyżwiarstwie na krótkim torze. Dzięki temu moja firma pojawiła się też w panczenach. Nie zmieniło to jednak faktu, że dla mnie miłością pozostaje lekkoatletyka.

Czym różni się pomiar czasu na zawodach lekkoatletycznych od tego jaki wykonujecie podczas imprez short tracku?

Na pewno łyżwiarstwo jest sportem szybszym. W pomiarze dużo się dzieje. Jest trudniejszym sportem do zrobienia, a co za tym idzie pozwalał na jeszcze lepszą naukę tego wszystkiego co związane jest z naszym zakresem pracy.

Te kontakty z Lynxem pozwoliły na dalszy rozwój Twojej działalności?

Tak. Później pojawiła się pierwsza kamera. Najpierw czarnobiała, później już kolorowa. W kolejnych latach mieliśmy już tylko te najlepsze kamery produkowane właśnie przez Lynxa. Ściśle z nimi współpracujemy, więc każdy nowy produkt otrzymujemy na naprawdę dobrych warunkach. Później zaczęły dochodzić kwestie oprogramowania.

No właśnie, bo wspomniałeś kilka chwil temu o Januszu Rozumie. On miał bardzo duży wkład w rozwój programów skierowanych do pracy biura zawodów.

Zdecydowanie. Współtworzył z nami wiele interesujących rozwiązań. Pod koniec ostatniej dekady zeszłego wieku powstało oprogramowanie. Budowaliśmy bazę statystyk Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Wtedy wszystkie te dane były wprowadzane ręcznie. Później już wszystko zaczęło ewoluować.

Twoja firma, Domtel-Sport, zaczęła się bardzo rozwijać i zaczęliście być obecni nie tylko na krajowym podwórku lekkoatletycznym, ale też rozpoczęliście działalność międzynarodową współpracując z European Athletics.

Ta współpraca trwa od kilku lat. Dziś poprzez Atosa, czyli firmę z którą European Athletics ma kontrakt. Odpowiadamy za pomiary i w zależności od lokalizacji wydarzenia jedzie na taką imprezę od dwóch-trzech do nawet siedmiu osób. Oczywiście oni też wynajmują od nas sprzęt.

Zaczynałeś tą przygodę z pomiarem czasu na stadionie w Słupsku, ale biznesowa droga doprowadziła Was nawet do tego, że w 2016 roku samodzielnie obsłużyliście dla European Athletics mistrzostwa Europy juniorów młodszych w Tbilisi.

To był ten etap, gdy europejska federacja zdecydowała się na organizację mistrzostw Europy w tej kategorii wiekowej. Wtedy kończył się kontrakt Omegi na obsługę lekkoatletyki, więc zaczęły się poszukiwania kto zrobi tą imprezę. European Athletics zaproponowała Gruzinom moją firmę. Później było to co najważniejsze, czyli pojechać z całym sprzętem do Gruzji. I to w sytuacji gdy dookoła nie jest do końca bezpiecznie.

Zapowiada się ciekawa historia związana nie ze sportem, a z logistyką.

Problemy były wpisane w tą imprezę. Znalezienie firmy, która chciałaby przetransportować sprzęt przez rejony Osetii było dużym wyzwaniem. To w końcu transport sześciu ton sprzętu wartego naprawdę bardzo duże pieniądze. Impreza była w lipcu, więc musieliśmy też zabezpieczyć sprzęt na imprezy krajowe w tym Tour de Pologne. Wracając do samego transportu sprzętu. Udało się nam znaleźć ukraińską firmę, która dużym samochodem próbowała nam to przewieźć. Dużo czasu zajęło przygotowanie dokumentów celnych. Gdy to auto pojechało ze Słupska w kierunku Gruzji nagle okazało się, że ciężarówka stanęła na granicy pomiędzy Rosją i Gruzją. Tam są operacje wojenne i nie może przejechać. Zaproponował jakieś alternatywne rozwiązanie. To miało kosztować kilka tysięcy euro, bo trzeba zapłacić łapówki dla jakiś żołnierzy. Ostatecznie musieliśmy się na to zdecydować, bo trzeba było dostarczyć sprzęt na czas. Na szczęście w Tbilisi transport zameldował się w planowanym terminie.

To faktycznie podróż z przygodami.

Dobrze, że nasza ekipa leciała do Gruzji samolotem. Dzięki temu byli na miejscu na czas i bez zbędnych przygód.

A jak wyglądała już praca tam na miejscu?

Zawody były dość trudne. To była pierwsza edycja tego wydarzenia. Delegatami byli natomiast doświadczeni ludzie z European Athletics, którzy później pracowali też na igrzyskach. Z naszej strony za współpracę z nimi odpowiadał Filip Moterski. Pomiarów było bardzo dużo. Obsługiwaliśmy to wydarzenie całościowo. Pracowaliśmy po 16 godzin dziennie. Chyba to się udało. Nasz zespół miał nieoczekiwanie dodatkowe wsparcie ze strony kierowcy, który przywiózł sprzęt. Spał przez tydzień w samochodzie i bardzo nam na miejscu pomagał.

Poza lekkoatletką Domtel-Sport może być mocno kojarzony też z łyżwiarstwem szybkim. Jakie duże wydarzenia w tej dyscyplinie obsługiwaliście?

To naprawdę duży sukces. Robiliśmy pomiary w ok. 30 krajach. Nie tylko na lekkoatletyce. Dość mocno działamy w łyżwiarstwie szybkim, gdzie mamy podpisane kontrakty. Może dla kogoś to będzie mały sukces, ale dla nas jednak znaczące jest to, że obsługujemy puchary świata w łyżwiarstwie szybkim na torze krótkim oraz długim. Miłym wyróżnieniem było dla nas to, że zatrudniono nas do pracy na mistrzostwach Holandii w łyżwach. Na torze było wtedy tak wielu złotych medalistów olimpijskich, że nawet w lekkoatletyce ciężko byłoby ich tylu nazbierać na jednych zawodach.

Konkludując można powiedzieć, że Domtel z małej lokalnej firmy stał się wiodącym dostawcą pomiaru czasu.  

Można powiedzieć, że z takiego małego i sympatycznego Słupska wyszła firma, która obsługuje wydarzenia sportowe w nawet tak egzotycznych miejscach jak Singapur, czy Filipiny.

Jest powód do satysfakcji?

Pewnie, że tak. Nawet przy okazji kontroli z Urzędu Skarbowego panie czasem dziwią się, że mamy faktury z krajów, których one nie umiałyby nawet pokazać na mapie. Satysfakcja jest bardzo duża, ale gdyby nie zespół ludzi – byłych lekkoatletów takich jak Tomek Czubak, Ryszard Pilarczyk czy łyżwiarzy – to nigdy by się to nie udało. Jestem im bardzo wdzięczny za to, że są w tej firmie i ciągną ją razem ze mną.

Czyli jesteście taką jedną wielką sportową rodziną, dla której czas jest najważniejszy?

Tak. Ale wiemy, że czas jest rzeczą względną (śmiech).

Maciej Jałoszyński / foto: Tomasz Kasjaniuk 

Powrót do listy

Więcej